MARZANNA (fragment) - całość ukaże się w styczniu 2013 na łamach Nowej Fantastyki


MARZANNA (fragment) 




***

Stary Majcherek rozejrzał się po izbie. Z perspektywy zapiecka wnętrze drewnianej chałupy wyglądało zawsze tak samo. Stół pod oknem, cztery krzesła, Matka Boska na ścianie z dzieciątkiem przy piersi, łóżko – dębowe, solidne, ze stertą puchowych pierzyn. Spod kołder wystawała brudna, kobieca stopa.

- Przynieś mi tabaki! – krzyknął starzec przeciągając się tak, że w izbie rozległ się dźwięk strzykających kości.

Stopa poruszyła się i zniknęła w piernatach.

- Przynieś mi tabaki wredna, stara jędzo! – powtórzył Majcherek.

Odpowiedział mu odgłos chrapania.

Staruszek z trudem wygramolił się z zapiecka. Sięgnął po laskę i podreptał w stronę kredensu.

- Kiedyś odrąbię ci ten pusty łeb – syknął w stronę łóżka.

Niuch tabaki uspokoił go. Kichnął głośno. Matka Boska na obrazie zachwiała się i zdawało się przez chwilę, że wypuści małego Jezuska z rąk.

Pierzyny poruszyły się i po chwili wyjrzała z nich pucołowata, kobieca twarz.

- Na zdrowie – ciepły kobiecy głos wypełnił izbę.

Majcherek obrzucił kobietę niechętnym spojrzeniem.

-Już południe – powiedział – Piec jest zimny. Krowa nie wydojona muczy w oborze, jak by ją obdzierano ze skóry. Rusz się leniwa babo! Kiedyś stracę dla ciebie cierpliwość.

Kobieta odsunęła kołdrę, odsłaniając mlecznobiałe ogromne piersi.

- Jak ci zimno, to wskakuj do łóżka. Dziś niedziela. Krowa może poczekać.

Majcherek oblizał wargi.

- Ech babo – wymamrotał pod nosem i ściągnął kalesony.





***



- To Dziewanna , albo Marzanna - powiedział proboszcz oglądając z bliska trupa owiniętego w płócienne prześcieradło. – Gdzie ją znaleźliście?

Dwóch mężczyzn patrzyło na księdza z przerażeniem. W dłoniach miętosili swoje maciejówki z czerwoną lamówką, znakiem wójtowskiej straży.

- Nad rzeką, przy starym młynie. Leżała w trzcinach. Naga, jak ją Pan Bóg stworzył. – powiedział niższy z mężczyzn.

Ksiądz skrzywił się.

- Boga w to nie mieszaj- warknął – To diabelskie nasienie. Plugastwo i ścierwo.

Mężczyzna spuścił wzrok i zrobił krok do tyłu. Ksiądz klasnął w dłonie przywołując młodego ministranta.

- Pobiegniesz w te pędy do wsi po starego Majcherka. I każ mu ciosać osikowy kołek. Wróciły, psia ich nędza, Dziewanny nad rzekę. Znów zaczną chłopów na wiosnę od roboty odciągać. A wy – zwrócił się do strażników – ani pary z gęby, żeście coś widzieli. Przysięgnijcie na krzyż pański.

Sięgnął po drewniany krucyfiks. Strażnicy uklękli i spuścili głowy.


- Przysięgamy – powiedzieli jednocześnie, bijąc się w piersi zaciśniętymi pięściami.



***

Po skończonej szychcie, miejscowi górnicy odwiedzali tłumnie karczmę „Pod Kołtunem”. Skąd ta dziwaczna nazwa? Nie pamiętał tego nawet jej właściciel, pan Otomanek. Żartowano, że nazwa odnosi się do urody karczemnych dziewek i nie trzeba było być wielkim znawcą kobiecych wdzięków, by nie przyznać tej hipotezie racji. Żonaci i dzieciaci górnicy wypijali zwykle kilka kufli miejscowego, ciemnego piwa i wracali do ciepłych chat. Byli jednak tacy, którzy spędzali w karczmie większość wolnego czasu, pijąc i dyskutując do białego rana. Pan Otomanek słynął z tego, że zamykał swój przybytek tylko wtedy, gdy goście zjedli i wypili wszystkie zgromadzone zapasy. Piwniczkę miał jednak suto zaopatrzoną, więc ogień w karczemnym kominku palił się nieprzerwanie od zmierzchu do świtu.

Najbliżej ognia, na dębowej ławie siadał zazwyczaj Zdzisław Miś, górnik olbrzym, nazywany z racji postury Niedźwiedziem. Siadał plecami do kominka i ogrzewał swoje wielkie ciało popijając piwo z glinianego kufla. Bali się go wszyscy, mimo że rzadko wpadał w prawdziwą złość. Bywalcy gospody woleli jednak nie ryzykować, gdyż jak mawiano: rozgniewany Niedźwiedź gorszy jest niż trzęsienie ziemi. Sam pan Otomanek tłumił wszelkie konflikty w zalążku, pamiętając zapewne, iż przed kilku laty rozwścieczony olbrzym tak zdemolował gospodę, że trzeba było słać po dekarzy z sąsiedniego miasteczka by załatali dach. Wobec tych przesłanek, karczmarz uważnie obserwował zza lady swoich gości i gdy tylko do jego uszu dobiegało złowrogie mruczenie Zdzisława Misia podbiegał zgięty w pół, w uniżonym geście i dolewał Niedźwiedziowi piwa, powtarzając łagodnie:

- Proszę się nie denerwować. Proszę napić się świeżego piwka za zdrowie pana Otomanka .

Górnik-olbrzym wychylał wtedy sążnisty łyk i głaskał karczmarza po głowie. Rytuał powtarzał się w czasie jednego wieczoru kilka razy. W końcu Niedźwiedź osuwał się na ławę i zasypiał. Gwar gospody zagłuszało czasami jego chrapanie, tak donośne, że kufle na stołach drżały jak nadobna panna na widok gołego mężczyzny.

Tego wieczoru, a był to ten moment, kiedy pierwsze wiosenne podmuchy przepędzają precz Panią Zimę, piwo w gospodzie lało się strumieniami. Wybiła północ, lecz mimo to przybytek pana Otomanka zdawał się pękać w szwach. Karczmarz dorzucał do kominka kolejne szczapy drewna. Niedźwiedź spał na ławie, przy sąsiednim stole grupa mężczyzn dyskutowała o polityce. To właściwie bardzo dyplomatyczne określenie, w rzeczywistości bowiem, owa dyskusja polegała na tym, kto wymyśli i wypowie na głos bardziej obraźliwą i wulgarną inwektywę pod adresem miejscowego wójta. Prym wiódł w tym pan Grzesik, miejscowy rzeźnik.

- W koniec przyrodzenia może mnie cmoknąć ten tłusty wieprz z tym swoim dekretem o większych dostawach zboża. Z własnym koniem na łby się pozamieniał.

Wtórował mu w tym niski, krępy mężczyzna z wąsem zawiniętym do góry, na miastową modłę.

- Ja wam mówię. Pogonić skurwiałego syna. Wywieść go na kupie gnoju, jak poprzedniego wójta. Nauczy się moresu.

- Panowie, ciszej – pan Otomanek nachylił się nad stołem z palcem przy ustach. – Jeszcze kto usłyszy i doniesie wójtowi, że mu opozycja kwitnie w mojej gospodzie.

- A niech donoszą! – krzyknął pan Grzesik – Niech wie psiajucha, że mu się lud buntuje.

Pan Otomanek poprawił swój fartuch.

- Wy mocni jesteście, ale tylko w gębie. Jak przychodzi co to czego do boicie się pisnąć choćby słówko – wskazał przy tym na szparę w ścianie – Jak te myszki co harcują gdy kota nie ma.

Pan Grzesik poczerwieniał ze złości i byłby odpowiedział karczmarzowi zapewne coś dosadnego i obraźliwego gdyby nie ryk Niedźwiedzia, który wypełnił nagle całą gospodę.

- Gore! – wrzeszczał na całe gardło górnik-olbrzym.

Wszystkich ogarnął przeraźliwy strach. Patrzyli na Zdzisława Misia, który poderwał się z ławy i wypełnił swoją postacią pół karczmy.

- Gore! – powtórzył jeszcze głośniej i zrobił krok do przodu.

Wszyscy zamarli, wpatrując się w olbrzyma. Co u licha zdenerwowało tak Niedźwiedzia? Nikt do tej pory nie podejrzewał go o jakieś polityczne sympatie.

Pan Otomanek zrobił nieśmiały krok w stronę wrzeszczącego górnika.

- Co się stało? – zapytał niepewnie.

Niedźwiedź odepchnął karczmarza i potężnymi susami ruszył w stronę wyjścia.

- Dupa mi się pali ! – krzyczał przy tym wniebogłosy.

Dopiero teraz wszyscy zobaczyli języki ognia na jego portkach.

- Wody! Prędko wody! – wrzasnął pan Otomanek w stronę służby.

Niedźwiedzia nie było już jednak w karczmie. Wybiegł jak szalony na podwórze by ugasić ogień w najbliższej pryzmie śniegu, który leżał jeszcze po obu stronach ścieżki wiodącej do gospody.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz